Hollywood Undead - Another Way Out
Spadając nie czuje się bólu. Tylko strach i powietrze. Pędzący wiatr wokół ciebie i to okropne uczucie prędkości. To jedyne odczucia jakie czuje się umierając ... Chyba, bo ja nie umarłam. Niestety. Znów ten durny Smok! Spadałam, zamierzałam zakończyć moje życie, a on znów się pojawił. Wpadłam z impetem prosto na jego grzbiet. Nie byłam nawet w połowie drogi na dół. To okrutne. Czy nie mogę się zabić? To za dużo dla tego Smoka? Co mu nie pasuje? Wtedy dotarło do mnie, że nie wiem. Nie wiem co się stanie jeśli zginę. Na Dragaud nie było żadnej śmierci poniżej pięćdziesiątego roku życia. Umarł właściciel, umarł potem Smok. A co jeśli Jeździec umrze tak wcześnie jak ja? Czy Smok też by umarł? Przecież jest za młody. Ale w sumie co mnie to obchodzi? Przecież ten Smok to przekleństwo.
Obróciłam się w siodle. Próbowałam kierować gadem, ale w ogóle nie reagował, kręcił tylko głową odganiając moje ręce. Lecieliśmy prosto przed siebie. Nagle przed nami pojawiła się ogromna czarna dziura. Na wszystkie Smoki! Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Nie mogliśmy zakręcić, była za blisko i już po chwili Smok razem ze mną na grzbiecie wleciał do środka.
Gdy wyłoniliśmy się z ciemności okazało się, że lecimy nad oceanem. Miałam na sobie złotą sukienkę jaką noszono na Dragaud w piętnastym wieku. Przed nami majaczył się brzeg. Próbowałam mu się przyjrzeć bliżej. Wtedy Smok szarpnął mocno strącając mnie z siodła. Wpadłam do wody. Znów to samo przeżycie. Tonięcie w falbaniastej sukni. Na szczęście nie miałam kuli u nogi. Spróbowałam zdjąć suknię. Cholerne sznurowane gorsety. Szarpałam za sznurki i darłam tkaniny. A raczej próbowałam, bo pod wodą zdejmuje się to jeszcze gorzej niż na powierzchni. Powoli traciłam siły i powietrze. Woda wlewała się do ust, ale nadal próbowałam walczyć. W końcu udało mi się wydostać z sukni, wtedy odruchowo nabrałam tchu. Błąd, okrutny błąd. Solanka natychmiast wypełniła moje płuca odbierając mi ostatnią szansę na życie. W sumie dostałam to czego chciałam - pomyślałam tuż przed tym jak zobaczyłam rękę w głębinie.
Mignęła mi czerń przed oczami i tak nagle jak odeszła, tak nagle zaczęłam się krztusić i kaszleć. Coś uciskało moją klatkę piersiową. Wypluwałam powietrze i łykałam łapczywie nowe. No właśnie! Powietrze. Byłam żywa i nie pod wodą. Znowu nie udało mi się przejść na drugą stronę. Gdy otworzyłam oczy ukazał mi się ten, kto tym razem postanowił mnie uratować. Był to chłopak starszy ode mnie. Pierwszy raz widziałam go na oczy. Miał mokre, blond włosy, trochę przydługawe. A na sobie tak jak ja miał strój z epoki. No właśnie strój! Przecież pod wodą ściągnęłam sukienkę! Na szczęście pod spodem była halka. Chłopak chyba zauważył, że już normalnie oddycham. Pomógł mi wstać.
- Prawie się panienka utopiła. Skąd panienka jest?
No właśnie. Skąd jestem? Nie wiedziałam gdzie się znalazłam, lecz to zapewne cały czas było miejsce po drugiej stronie czarnej dziury.
- Ja ... nie pamiętam.
- Pamięta panienka cokolwiek?
- Nazywam się Skylar Pascorpi.
- Ja jestem Michael Storm, senhorita. - rzekł całując mnie w rękę. - Kim są panienki rodzice?
- To Paul i Stephanie Pascorpi.
- Doprawdy? Czyż to nie są nasi honorowi Jeźdźcy?
Co? Czy on ... Czyli jestem na wyspie! Czy to możliwe, żebym cofnęła się w czasie?
- Są, a jakże! - udzielił mi się klimacik.
- Och, to wspaniale panienko. Zaraz wyślę do nich posłańca z wiadomością, że odnalazłem panienkę. A teraz zaprowadzę panienkę do mojego skromnego mieszkania, moja siostra zrobi panience ciepły posiłek i zmieni suknie.
Ciągle mnie podtrzymując, zaprowadził mnie wybrzeżem do niewielkiej chatki gdzie czekała jego siostra. Gdy mnie zobaczyła jej błękitne oczy powiększyły się do rozmiaru pięciu denarów. Odgarniając długie, falowane, blond włosy zapytała co mi się przytrafiło. Opowiedziałam jej o tym, że utonęłam. W tym czasie Maribelle przygotowała mi ciepłą zupę i niebieską sukienkę identyczną jak jej szara. Ogrzałam się przy kominku, zjadłam strawę, zdjęłam przemoczone ciuchy i od razu poczułam się lepiej. Z obserwacji roślinności na zewnątrz wywnioskowałam, że jest ciepły kwiecień, liście dopiero co zaczęły się czerwienić. Porozmawiałam z właścicielami chatki. Pozwolili mi zostać dopóki rodzice nie wyślą do mnie służącego. Korzystając z ich gościnności udałam się na spoczynek.
Gdy tylko zamknęłam oczy poczułam wiatr (i inne paprochy) we włosach. Powoli rozwierałam powieki. Widok sprawił, że kamień spadł mi z serca. Wróciłam! Leciałam cały czas na Escuardião niedaleko Klasztoru. Uratowana! Znów jestem w domu! Zleciałam na dół, na ulice Cidade Norte. Tym razem Smok mnie posłuchał. Wylądowałam na ulicy na której mieszka Brandon. No i o Smoku mowa, właśnie wychodził z domu. Gdy mnie zauważył, nie odwrócił wzroku, nie przybrał pogardliwej miny, lecz podszedł do mnie.
- Meu Céu ... Jak bardzo mnie nienawidzisz?
- Nie mów tak do mnie. - powiedziałam ze łzami w oczach przypominając sobie te piękne chwile gdy mnie tak nazywał. Jednak od miesiąca nie było to szczere.
- Wiem, że zabrzmi to strasznie, może nawet śmiesznie, ale ... Przepraszam kotku. Ja ... nie wiem co sobie myślałem gdy Alex po raz pierwszy mnie pocałowała. Nie pamiętam bo tak mnie pochłonęła. Ale potem cały czas o tym myślałem. Bałem się, że to się powtórzy jednak miałem nadzieję, że po prostu jej wtedy trochę odbiło. Ale to się powtarzało. Nie ma słów którymi mógłbym cię przeprosić. Gdy mnie zapraszała do siebie przyrzekałem sobie, że to zakończę. Jednak nie miałem odwagi. I tak ona mnie pochłaniała. Cały czas przejmowałem od niej oszczerstwa, którymi cię obrzucała. Proszę wybacz mi.
Spojrzałam na twarz Tennera. Był taki niewinny. Tak bardzo mi go brakowało. Zranił mnie. Bardzo mocno. Ale to nie była jego wina. Wierzyłam w każde jego słowo. Nie okłamałby mnie. Może jednak będę mogła żyć?
- Och Brandon. Nigdy nie przestałam cię kochać. Brakowało mi ciebie miśku.
Wpadłam mu w ramiona. Popłakałam się. To było jak w filmie. To takie piękne. Potem poszliśmy do mnie do domu i porozmawialiśmy ze sobą od serca, położyliśmy się u mnie na łóżku i nawijaliśmy do późnej nocy. Nawet się nie spostrzegłam kiedy zasnęłam. Oczy utonęły mi w ciemnych włosach Brandona. Wkrótce brąz zaczął przeradzać się w bezkresną czerń. I wtedy usłyszałam ...
"Kra"! Znów ten sam dźwięk. Wrona. Otwarłam powoli oczy i znów zobaczyłam jego twarz. Biała farba poprzecinana jakby czarnymi bliznami. Ten człowiek był jak widmo. Pojawiał się w najgorszych momentach i najgorszych koszmarach. Dreszcz przebiegł mi po plecach, ledwie powstrzymałam się od krzyku, ledwie stłumiłam jęk. Już chciałam uciekać. On patrzył wprost na mnie. Tym razem czułam, że jestem w tym samym pomieszczeniu co On. Ta sama żarówka co wtedy dyndała z sufitu ledwie oświetlając chropowate krawędzie ścian. Za nim była tylko czerń, długi tunel. Wiało zimno, lecz nic nie było gorsze od jego wzroku. Ciemne oczy przewiercały mnie na wylot, sprawiały, że zaczęłam się oblewać zimnym potem. Czułam strach niemal namacalnie, to było uczucie gdzieś w środku jakby coś mi się tam szamotało. Nagle poczułam ostry ból, ukłucie. W miejscu mojego pępka wystawał kolec skorpiona. Bolało mnie okrutnie, jakby on tam na prawdę był. Spojrzałam na Niego. Uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie i odwrócił ukazując skorpiona na plecach kurtki. Wyłam z bólu, jęczałam, nawet krzyczałam, ale mogłam tylko patrzeć jak odchodzi, znika w ciemnościach. Skorupiak w moim ciele natomiast nie okazywał litości, jego szczypce pożerały moje ciało od wewnątrz. Krew leciała strumieniem po moim brzuchu i nogach aż do podłogi gdzie utworzyła kałużę. Traciłam przytomność, nie mogłam się ruszać. Nagle gdzieś za moimi plecami usłyszałam męskie głosy i od tyłu błysnęła na mnie latarka. Ostatnim co pamiętam z tego snu był krzyk.
Szybko zaczerpnęłam tchu, młóciłam rękami wokoło siebie, tonęłam w ciemności. Dopiero gdy pod palcami poczułam gorącą skórę Brandona opanowałam strach. Już nie jestem we śnie. Opadłam na klatkę piersiową mojego chłopaka. On przez sen przyciągnął mnie do siebie. Próbowałam uspokoić oddech. Ten człowiek ... człowiek ze skorpionem na płaszczu chciał mojej śmierci. Ten uśmiech kiedy patrzył na moje cierpienie ... Jak długo jeszcze będzie mnie nawiedzać w koszmarach? Zaczęło się od tego Smoka, wtedy pojawił się po raz pierwszy. Może jeśli nie będę latać na nim to wszystko jakoś wróci do normy. Mogę tylko mieć taką nadzieję.
- Sky przestań się wiercić. - mruknął w ciemności Bran.
- Przepraszam. - szepnęłam. - Śpij dalej.
Chłopak przekręcił się i już więcej się nie odzywał. Wstałam i wyszłam z pokoju. Przetarłam oczy i skręciłam do kuchni po szklankę wody. Na zegarze kuchennym widniała już siódma godzina jednak letnia pogoda sprawiała, że nadal było ciemno. Śnieg błyszczał na dworze w świetle ulicznych latarń. Zerknęłam na ręce w których trzymałam szklankę. Wypiłam duszkiem wodę przyglądając się swojemu odbiciu w szklanych drzwiczkach szafki. Tępy ból po śnie nadal tłukł mi się po głowie. Podniosłam koszulkę i zerknęłam na swój brzuch. Widniała na nim szeroka, biała blizna, której wcześniej tam nie było. Dokładnie w tym miejscu gdzie w śnie wystawał mi ogon skorpiona. To było wręcz niemożliwe. No nie! To nie może mieć miejsca! To nie możliwe! Przecież to był sen. Sen!
Upadłam na podłogę przytrzymując się stolika. Wzrok powędrował mi na sufit. Przed oczami migały mi cimne plamki, które przybrały kształt skorpiona. Kolejny symbol mojego zniszczonego życia.
Obróciłam się w siodle. Próbowałam kierować gadem, ale w ogóle nie reagował, kręcił tylko głową odganiając moje ręce. Lecieliśmy prosto przed siebie. Nagle przed nami pojawiła się ogromna czarna dziura. Na wszystkie Smoki! Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Nie mogliśmy zakręcić, była za blisko i już po chwili Smok razem ze mną na grzbiecie wleciał do środka.
Gdy wyłoniliśmy się z ciemności okazało się, że lecimy nad oceanem. Miałam na sobie złotą sukienkę jaką noszono na Dragaud w piętnastym wieku. Przed nami majaczył się brzeg. Próbowałam mu się przyjrzeć bliżej. Wtedy Smok szarpnął mocno strącając mnie z siodła. Wpadłam do wody. Znów to samo przeżycie. Tonięcie w falbaniastej sukni. Na szczęście nie miałam kuli u nogi. Spróbowałam zdjąć suknię. Cholerne sznurowane gorsety. Szarpałam za sznurki i darłam tkaniny. A raczej próbowałam, bo pod wodą zdejmuje się to jeszcze gorzej niż na powierzchni. Powoli traciłam siły i powietrze. Woda wlewała się do ust, ale nadal próbowałam walczyć. W końcu udało mi się wydostać z sukni, wtedy odruchowo nabrałam tchu. Błąd, okrutny błąd. Solanka natychmiast wypełniła moje płuca odbierając mi ostatnią szansę na życie. W sumie dostałam to czego chciałam - pomyślałam tuż przed tym jak zobaczyłam rękę w głębinie.
***
- Prawie się panienka utopiła. Skąd panienka jest?
No właśnie. Skąd jestem? Nie wiedziałam gdzie się znalazłam, lecz to zapewne cały czas było miejsce po drugiej stronie czarnej dziury.
- Ja ... nie pamiętam.
- Pamięta panienka cokolwiek?
- Nazywam się Skylar Pascorpi.
- Ja jestem Michael Storm, senhorita. - rzekł całując mnie w rękę. - Kim są panienki rodzice?
- To Paul i Stephanie Pascorpi.
- Doprawdy? Czyż to nie są nasi honorowi Jeźdźcy?
Co? Czy on ... Czyli jestem na wyspie! Czy to możliwe, żebym cofnęła się w czasie?
- Są, a jakże! - udzielił mi się klimacik.
- Och, to wspaniale panienko. Zaraz wyślę do nich posłańca z wiadomością, że odnalazłem panienkę. A teraz zaprowadzę panienkę do mojego skromnego mieszkania, moja siostra zrobi panience ciepły posiłek i zmieni suknie.
Ciągle mnie podtrzymując, zaprowadził mnie wybrzeżem do niewielkiej chatki gdzie czekała jego siostra. Gdy mnie zobaczyła jej błękitne oczy powiększyły się do rozmiaru pięciu denarów. Odgarniając długie, falowane, blond włosy zapytała co mi się przytrafiło. Opowiedziałam jej o tym, że utonęłam. W tym czasie Maribelle przygotowała mi ciepłą zupę i niebieską sukienkę identyczną jak jej szara. Ogrzałam się przy kominku, zjadłam strawę, zdjęłam przemoczone ciuchy i od razu poczułam się lepiej. Z obserwacji roślinności na zewnątrz wywnioskowałam, że jest ciepły kwiecień, liście dopiero co zaczęły się czerwienić. Porozmawiałam z właścicielami chatki. Pozwolili mi zostać dopóki rodzice nie wyślą do mnie służącego. Korzystając z ich gościnności udałam się na spoczynek.
Gdy tylko zamknęłam oczy poczułam wiatr (i inne paprochy) we włosach. Powoli rozwierałam powieki. Widok sprawił, że kamień spadł mi z serca. Wróciłam! Leciałam cały czas na Escuardião niedaleko Klasztoru. Uratowana! Znów jestem w domu! Zleciałam na dół, na ulice Cidade Norte. Tym razem Smok mnie posłuchał. Wylądowałam na ulicy na której mieszka Brandon. No i o Smoku mowa, właśnie wychodził z domu. Gdy mnie zauważył, nie odwrócił wzroku, nie przybrał pogardliwej miny, lecz podszedł do mnie.
- Meu Céu ... Jak bardzo mnie nienawidzisz?
- Nie mów tak do mnie. - powiedziałam ze łzami w oczach przypominając sobie te piękne chwile gdy mnie tak nazywał. Jednak od miesiąca nie było to szczere.
- Wiem, że zabrzmi to strasznie, może nawet śmiesznie, ale ... Przepraszam kotku. Ja ... nie wiem co sobie myślałem gdy Alex po raz pierwszy mnie pocałowała. Nie pamiętam bo tak mnie pochłonęła. Ale potem cały czas o tym myślałem. Bałem się, że to się powtórzy jednak miałem nadzieję, że po prostu jej wtedy trochę odbiło. Ale to się powtarzało. Nie ma słów którymi mógłbym cię przeprosić. Gdy mnie zapraszała do siebie przyrzekałem sobie, że to zakończę. Jednak nie miałem odwagi. I tak ona mnie pochłaniała. Cały czas przejmowałem od niej oszczerstwa, którymi cię obrzucała. Proszę wybacz mi.
Spojrzałam na twarz Tennera. Był taki niewinny. Tak bardzo mi go brakowało. Zranił mnie. Bardzo mocno. Ale to nie była jego wina. Wierzyłam w każde jego słowo. Nie okłamałby mnie. Może jednak będę mogła żyć?
- Och Brandon. Nigdy nie przestałam cię kochać. Brakowało mi ciebie miśku.
Wpadłam mu w ramiona. Popłakałam się. To było jak w filmie. To takie piękne. Potem poszliśmy do mnie do domu i porozmawialiśmy ze sobą od serca, położyliśmy się u mnie na łóżku i nawijaliśmy do późnej nocy. Nawet się nie spostrzegłam kiedy zasnęłam. Oczy utonęły mi w ciemnych włosach Brandona. Wkrótce brąz zaczął przeradzać się w bezkresną czerń. I wtedy usłyszałam ...
"Kra"! Znów ten sam dźwięk. Wrona. Otwarłam powoli oczy i znów zobaczyłam jego twarz. Biała farba poprzecinana jakby czarnymi bliznami. Ten człowiek był jak widmo. Pojawiał się w najgorszych momentach i najgorszych koszmarach. Dreszcz przebiegł mi po plecach, ledwie powstrzymałam się od krzyku, ledwie stłumiłam jęk. Już chciałam uciekać. On patrzył wprost na mnie. Tym razem czułam, że jestem w tym samym pomieszczeniu co On. Ta sama żarówka co wtedy dyndała z sufitu ledwie oświetlając chropowate krawędzie ścian. Za nim była tylko czerń, długi tunel. Wiało zimno, lecz nic nie było gorsze od jego wzroku. Ciemne oczy przewiercały mnie na wylot, sprawiały, że zaczęłam się oblewać zimnym potem. Czułam strach niemal namacalnie, to było uczucie gdzieś w środku jakby coś mi się tam szamotało. Nagle poczułam ostry ból, ukłucie. W miejscu mojego pępka wystawał kolec skorpiona. Bolało mnie okrutnie, jakby on tam na prawdę był. Spojrzałam na Niego. Uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie i odwrócił ukazując skorpiona na plecach kurtki. Wyłam z bólu, jęczałam, nawet krzyczałam, ale mogłam tylko patrzeć jak odchodzi, znika w ciemnościach. Skorupiak w moim ciele natomiast nie okazywał litości, jego szczypce pożerały moje ciało od wewnątrz. Krew leciała strumieniem po moim brzuchu i nogach aż do podłogi gdzie utworzyła kałużę. Traciłam przytomność, nie mogłam się ruszać. Nagle gdzieś za moimi plecami usłyszałam męskie głosy i od tyłu błysnęła na mnie latarka. Ostatnim co pamiętam z tego snu był krzyk.
Szybko zaczerpnęłam tchu, młóciłam rękami wokoło siebie, tonęłam w ciemności. Dopiero gdy pod palcami poczułam gorącą skórę Brandona opanowałam strach. Już nie jestem we śnie. Opadłam na klatkę piersiową mojego chłopaka. On przez sen przyciągnął mnie do siebie. Próbowałam uspokoić oddech. Ten człowiek ... człowiek ze skorpionem na płaszczu chciał mojej śmierci. Ten uśmiech kiedy patrzył na moje cierpienie ... Jak długo jeszcze będzie mnie nawiedzać w koszmarach? Zaczęło się od tego Smoka, wtedy pojawił się po raz pierwszy. Może jeśli nie będę latać na nim to wszystko jakoś wróci do normy. Mogę tylko mieć taką nadzieję.
- Sky przestań się wiercić. - mruknął w ciemności Bran.
- Przepraszam. - szepnęłam. - Śpij dalej.
Chłopak przekręcił się i już więcej się nie odzywał. Wstałam i wyszłam z pokoju. Przetarłam oczy i skręciłam do kuchni po szklankę wody. Na zegarze kuchennym widniała już siódma godzina jednak letnia pogoda sprawiała, że nadal było ciemno. Śnieg błyszczał na dworze w świetle ulicznych latarń. Zerknęłam na ręce w których trzymałam szklankę. Wypiłam duszkiem wodę przyglądając się swojemu odbiciu w szklanych drzwiczkach szafki. Tępy ból po śnie nadal tłukł mi się po głowie. Podniosłam koszulkę i zerknęłam na swój brzuch. Widniała na nim szeroka, biała blizna, której wcześniej tam nie było. Dokładnie w tym miejscu gdzie w śnie wystawał mi ogon skorpiona. To było wręcz niemożliwe. No nie! To nie może mieć miejsca! To nie możliwe! Przecież to był sen. Sen!
Upadłam na podłogę przytrzymując się stolika. Wzrok powędrował mi na sufit. Przed oczami migały mi cimne plamki, które przybrały kształt skorpiona. Kolejny symbol mojego zniszczonego życia.
Strasznie depresyjne te rozdziały ze Sky. Ale podobały mi się ten mroczne momenty, ogólnie Człowiek Skorpion jest bardzo ciekawą postacią!
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tego smoka, jego właścicielką nie jest zbyt fajna...
Naprawdę?! Pozwoliła mu do siebie wrócić!!!!????
Bardziej podobają mi się te rozdziały, ale jeśli chodzi o bohaterki to wolę Chloe
Do jutra
~MrocznaKosiarka
Jak ona sama. Człowiek Skorpion to moja próba napisania takiego totalnego widma.
UsuńHaha!
Tak. Ale idiotka nie?
Jak wszyscy!
No to do jutra. Widzimy się w bibliotece ;)
Czy tylko ja nie ogarniam co ta idiotka robi?! Przecież to absurd, pozwolić wrócić komuś takiemu. Co przyjaciółeczka mu się znudziła? Czy znów dwie na raz?
OdpowiedzUsuńTak nie znoszę Sky, jak można być tak egoistycznym i głupim? Jak można nie doceniać tego co się dostało? Jak ten smok mógł zobaczyć w niej coś wartościowego? Za dużo pytań świadczących na niekorzyść Skylar.
Przynajmniej Człowiek Skorpion coś ciekawego wniósł. Ta blizna. Przez ciebie, muszę zmienić koncepcje jednej z części mojego opowiadania, zbyt podobne by było. Ehhh.. Przynajmniej sobie poczytam, jak Ty widzisz takie sprawy ^^.
Nadal jestem poruszona idiotyzmem zachowania Sky. I bardzo żal mi tego smoka. Co za nieodpowiedzialny, głupi, rozpieszczony bachor... Staram się zrozumieć, naprawdę, bardzo się staram, ale ona jest nie do ogarnięcia. Różne rzeczy przeżyłam, rozumiem wiele zachowań, ale ona to jakiś ewenement. I teraz nie wiem czy chwalić za pomysł kreacji postaci czy zarzucić brak realizmu charakteru. Tak pesymostycznej hiperboli nie widziałam. A zazwyczaj robią z postaci Mary Sue.
No nic, trochę ponarzekać musiałam, ale to nie tak, że rozdział mi się nie podobał, bo się podobał.
Czekam na kolejny rozdział i niedługo powinny dojechać do Ciebie moje ptysie wenowe. Mam nadzieję, że lubisz.
Pozdrawiam In :*
Haha. Nie tylko Ty.
UsuńTak jej nie znosicie, że nie jestem pewna czy jeszcze kiedykolwiek się to zmieni.
Jakie sprawy? Bardzo przepraszam, że pozbawiłam Cię tego wątku, przepraszam.
Kto to Mary Sue? Nie czytałam chyba. A tak pesymistyczna hiperbolę mogłam wymyślić tylko ja =D
Och dziękuję
Uuu! Mniam! Ja zjem wsztstko, a jak słodkie to tym bardziej! Dziękuję bardzo :)
Ale...ale ją zdradził...ale to kłamca...ale...ale nie ;-;
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że smok ją uratuje! Szkoda, że jej za to nie opierdzielił...xd
Piosenka HU tak bardzo pasuje do tego snu ^^
Oryginalna nie będę, wolę Chloe, ale u Sky podobają mi się te koszmary mieszane z rzeczywistością. Ciekawe jak to się dalej potoczy...
Świetnie ci to wyszło, ten cały mroczny klimat, te opisy...i to per "panienka" :3
No więc skoro tyle tu wody to życzę głębiny weny :)
Pozdrawiam.
Spokojnie kochana to jej sprawa.
UsuńHaha! Opierdzielił! Wysłał ją przecież do drugiego świata.
Wiedziałam, że Ci się spodoba =D
No cóż sama jeszcze nie jestem pewna ...
Och tak! Kiedyś chciałam pisać całe opowiadnie z akcją w XIX w.
Dziękuję bardzo i również pozdrawiam